Quentin Tarantino to reżyser, który przyzwyczaił widzów do specyficznego, kontrowersyjnego kina w stylu iście teledyskowym, absurdalnym, na granicy naturalizmu i pastiszu. Jego pozycja w świecie filmu jest ugruntowana, a współpraca z nim to natychmiastowa nobilitacja, prestiż i eksplozja popularności. Zresztą od jakiegoś czasu jest to chyba sekretem sukcesów Quentina Tarantino, bowiem jeśli wymyśli sobie pomysł na realizację filmu i szczególną obsadę, to nie dość, że wszystkie siły wyższe pozwolą mu na robienie sztuki według własnego uznania, to jeszcze nikt nie odmówi mu współpracy. Jako reżyser pożądany i niezwykle często nagradzany, osiągnął pozycję idealną, by kręcić filmy, które go interesują i to w sposób, który sprawi mu osobistą przyjemność i satysfakcję.
Ostatnie produkcje Tarantino przywodzą na myśl małego chłopca, który chce tworzyć filmy po to, by na kilka godzin trwania filmu zaspokoić swoje i nasze poczucie elementarnej sprawiedliwości. W filmie „Bękarty wojny” otrzymujemy kompanię Żydów, którzy mordują nazistów, a robią to z niezwykłym poczuciem humoru i w wielkim stylu. Tarantino mówi dość posępnym prawdom historycznym, niesprawiedliwości i okrucieństwom, jakie spadały na prześladowanych. Postanawia wziąć historię w swoje ręce i przedstawić ją tak, by choć na chwilę oprawcy stali się ofiarami, nie dość, że pokonanymi, to jeszcze skompromitowanymi, wyśmianymi i pogrążonymi. A widzowie mogą choć wtedy powiedzieć: sprawiedliwości stała się zadość.
Podobny trik reżyser wykonał w swoim ostatnim filmie, „Dawno temu w Hollywood”, z Leonardo DiCaprio i Bradem Pittem. Film opowiada fikcyjną historię wypalonego zawodowo aktora z lat sześćdziesiątych, jednak tłem historycznym i kulturowym jest prawdziwa historia lat świetności Romana Polańskiego i jego żony, Sharon Tate. Jedna z piękniejszych aktorek tamtych lat była żoną polskiego reżysera i razem oczekiwali narodzin pierwszego dziecka, kiedy sekta Charlesa Mansona zamordowała Sharon Tate i grupę jej przyjaciół z Hollywood. Tragedia ta wstrząsnęła nie tylko życiem prywatnym Romana Polańskiego, ale całym Hollywood, w którym podobno nigdy później nikt nie czuł się już bezpiecznie, jak przed krwawą masakrą przy Cielo Drive.
Widzowie, którzy znali prawdziwą historię śmierci Sharon Tate i jej przyjaciół, w filmie Tarantino mogą zobaczyć nie tylko perypetie głównych bohaterów, ale też niepokojące przygotowania sekty do morderstw. Można się więc spodziewać, że, mimo beztroskiej aury i komediowych wstawek, cały film zmierza do nieubłaganego końca i największej tragedii w USA lat sześćdziesiątych. Ale i tym razem Quentin Tarantino zwodzi nas aż do ostatniego momentu, kiedy postanawia zmienić prawdziwą historię i, przynajmniej w swoim filmie, ocalić życie niewinnym, młodym ludziom. U Tarantino, rzecz jasna, dochodzi do krwawej maskary, ale jej ofiarami są członkowie sekty Mansona, a przedstawiona jest ona w tak komiczny sposób, że jej wydźwięk jest wręcz pozytywny. I kiedy wszystko się kończy, a bohaterowie, których lubimy, unikają tego, czego nie zdołali uniknąć w prawdziwym życiu, tylko widzowie wiedzą, jak źle historia mogła się skończyć, gdyby nie opowiadał jej Tarantino.
Reżyser odnalazł fantastyczne antidotum na niesprawiedliwe koleje losu. Wybiera z historii incydenty, z którymi trudno jest się pogodzić, a potem pisze scenariusz tak, żeby oddać sprawiedliwość poszkodowanym. I jest to kolejny powód, żeby go uwielbiać.